piątek, 22 maja 2015

Nieznani puści



  CZĘŚĆ PIERWSZA "SPOTKANIA" 





  Siedziała w celi zupełnie samotna, nieżywa. Cisza obijała się w jej głowie boleśnie.
-Nie będę tu wiecznie stał, Rukio.
W końcu bezszelestnie podniosła się, podchodząc blisko do krat, które wbiła w swoją klatkę piersiową. Spojrzała na niego ponaglająco.
-Słucham cię, Nii-sama.
Nachylił się delikatnie w stronę Rukii. Jego wyraz twarzy był wciąż taki sam; nieczuły, bez jakichkolwiek emocji.
-Rada dopomina się potomka Kuchiki. Ma być ono z łona członkini klanu. Wypadło na ciebie.
Zmieniła jedynie kierunek spojrzenia. Kontynuował.
-Masz dzień. Jutro mi powiesz, kogo wybierasz na męża i przyszłego ojca swojego dziecka. Na nieokreślony czas zawieszą cię od wyroku. Do zobaczenia jutro.
Mówił wszystko płynnie i bez zawahania. Gdy tylko opuścił salę, upadła na kolana, zakrywają twarz dłońmi. Jeden dzień. Tylko jeden dzień...
  Była do niej przerażająco podobna. Zbyt podobna. Ciemne włosy, oczy ogromne, kryjące w sobie za dużo, odkrywające za mało. Nawet w jej w głosie słyszał pokrótce Hisanę. Choć nie powinien, bo przecież tak nie mogło być. Coś wwiercało się w jego głowę, dudniło, krzyczało, to znów pukało, nie dając spokoju- to upominała się prawda. Wraz z krokami, czując jej natłok, oddychał coraz ciężej. Tak. Kolejny cios. Gdzie teraz? Ten ból. Jakby najcięższy i najbardziej błyszczący miecz przecinał właśnie jego dumę na pół. Stanął naprzeciwko swoich myśli, szykując się do kontrataku. No dalej, czekam...
   



Deszcz. Pada deszcz. Ile to już dni? Dwa, pięć, dziesięć? Nie da się zliczyć. Pada. Nieustannie. Kropla goni krople na zimnej szybie. Po chwili pierwsza dogania drugą, zlewają się ze sobą, tworzą całość. Patrzy na to smętnie, bez większych emocji, a deszcz za oknem nasila się. I znów. I jeszcze głośniej- kap, kap, kap... Dlaczego ciebie tu nie ma? Kap, kap, kap... Siedzę sam, brakuje mi czegoś. Kap, kap, kap... Twoja obecność, Twoje ciało... Kap, kap, kap. Nie ma go, nie ma ciebie, a deszcz wciąż pada. 
Kap, kap... 
   

  

  Zwariowała. Przecież to idiotyczne, niedorzeczne, jedynie do wyśmiania! Ale... ona chce. To może być zwariowane, ale chce. Może być idiotycznie, ale pragnie. Niedorzeczne, ale ma nadzieję. Może ją wyśmiać, ale ona już wybrała. Cisza na krótką chwilę znów wypełnia myśli, ale na krótko, na kilka sekund, bo... Nii-sama, wybrałam. I czuję gdzieś w środku deszcz. Jest tak chłodny, orzeźwiający. 



Pada. Kap, kap, kap... i wciąż pada deszcz... 
    

  Idę tak powoli... Jakby się czegoś bał. Nogi nie chcą przyspieszyć. Jakby stracił panowanie nad własnym ciałem. To dlatego, że jednak przegrałem? Bitwa zdawała się być zacięta, lecz prawda była niemiłosiernie uparta, wytrwała, była po prostu z góry tą wygraną.  Duma z prawdziwym Byakuyą upadła na same dno, upadli jako przegrani. On, z klanu Kuchiki został pokonany. Pokonany...  Jak długo będę potrafił udawać, że wszystko jest jak dawniej?... Nic nie będzie jak dawniej. Niedługo zacznie się gra pozorów...        
  Kroki. Zbliża się. Słychać je coraz wyraźniej. Siódmy, ósmy, dzie... Cisza. I głowa do góry, by po chwili ujrzeć jak wchodzi z codziennym wyrazem twarzy. Wygląda dokładnie tak samo jak wczoraj. Na pewno nie zależy mu na niej tak samo jak wczoraj, na pewno tak samo żałuje, że zyskała jakąś szansę, że jeszcze nie zginie... Jak wczoraj. 
Nic się nie zmieniło, na pewno...  Tak mówi mi przeczucie.                                             
-Kogo wybrałaś?                                                                                                       
Nie było czasu, by analizować jego głos. Jak zdawało się, że był po prostu bezinteresowny... W sumie, czy kiedykolwiek wyrażał coś innego? To przeszkadzało. To, jak każdy szczegół, każdy detal nadawał tej sytuacji nowych kształtów. Nie, jest inaczej niż wczoraj... Nawet odezwanie się, powiedzenie jego imienia i nazwiska zaliczało się do rzeczy niemożliwych. A w powietrzu jakby brakowało tlenu. Wahała się. Czuła strach. Głęboki wdech...

-Kuchiki Byakuyę.                                                                                             

  

  Wróćmy do deszczu...  Ktoś mądry powiedział, że ciepły deszcz to nie deszcz...
Krótki uśmiech rozświetlił jego ponurą twarz. Tylko kto powiedział, że w deszczu tęsknota bardziej boli? A może po prostu nasila się? Może... Może... Bardzo możliwe. Ale czy to na pewno tęsknota? Lodowate krople wsiąkają w jego ciężkie i mokre ubranie. Nie ma parasola... A pada. Chyba czas do domu. Kap, kap... Następne krople. Kap, kap... i tęsknota. Możliwe że tęsknię. Możliwe, że dlatego deszcz wciąż pada. I pada, coraz mocniej, pada... Kap, kap... pada. I tęsknię.


    Dom. Tak bardzo obcy. Przez okno, tam daleko i tu, trochę bliżej, spadają krople. Setki, tysiące, miliony, miliardy. Tęskniłam... Jakby zmieniło się wszystko. Tylko nie świadomość, że to po prostu ziemia. Świat zwyczajnych ludzi. Ten, w którym skazała się na potępienie. Miejsce jej zbrodni. Świat, w którym nie powinna ponownie się pokazać. Stało się tu dużo, za dużo...                                                                                         
-Rukia.                          
Zaglądnęła przez prawe ramię, by ujrzeć stojącego Byakuyę we framudze drzwi. Serce zaczęło bić głośniej, prawie że zagłuszało szum deszczu zza okna. Czy on też je słyszy?    
-Tak?               
-Nie jesteś głodna?                                                                                                     
Spojrzała z powrotem na szybę. Tak gwałtownie, że przez moment nie mogła złapać równowagi. Serce biło w szalonym tempie. Oczy niespokojnie szukały czegoś (kogoś), czego (kogo) na pewno nie ma (nie mogłam dojrzeć). Deszcz nasilił się. Za oknem pojawiła się jakby mgła. Półmrok wypełnił prawie puste pomieszczenie. Cholerna mgła...Westchnienie samo wydobyło się z jej krtani.                                                 
-Nie jestem głodna.                                                                                                      
-Chodź, oprowadzę cię.                                                                                          
Bez zastanowienia ruszyła w jego stronę. Serce biło w takcie spadających kropel, a najbardziej tych obijających się o szybę. Tęskniłam... I nie wiedziała dokładnie za czym (za kim), ale jedna myśl do końca wieczoru nie dawała jej spokoju. Deszcz padał, serce biło... A ja czułam jego energię... czułam jego.                                            
   


   Gdy wszedł do domu, od razu skierował się w stronę swojego pokoju. Był przemoczony do suchej nitki. Jego skóra zdobiła gęsia skórka, usta lekko drżały z zimna. Nie pomogła nawet ciepła herbata. Drżał cały. Całe jego ciało. To miał być tylko niewinny spacer... deszcz za oknem zelżał. Odrobinę- ale zelżał. Zwariowałem. Położył letni już kubek na szafce, obok łóżka, zerkając niepewnie w stronę rozsuwanej szafy. Tylko odgłos obijających się kropel o szybę potwierdzało hipotezę, że świat wcale się nie zatrzymał. Naprawdę zwariowałem... Bo... co powoduje nadal te dreszcze? Deszcz czy Ona? 
Pada... a tlen jakby zawierał atomy tęsknoty...
 

  
  Jej drobne ciało znajdowało się pod cienką kołdrą. Widział jej kształty, zaokrąglenia... a oczy chciały więcej. Dużo więcej... Pozwolił sobie podejść bliżej. Jej nagie ramiona jakby wołały o dotyk, a on... Nie mogę. Cofnął się kilka kroków od łóżka, jak najciszej wychodząc z pokoju. Cały drżał, pulsował. Zrobiło się duszno... To ta pogoda? Spojrzał oschłym wzrokiem na deszcz za oknem, jakby chciał go za coś ukarać... Ledwo widoczne ciemne smugi spadały w dół. Czuł jak traci oddech, jak pragnął wrócić do tamtego pokoju, gdzie leży ona... Hisana prosiła, by zaopiekował się Rukią, ale to było tak dawno... Obiecałem zaopiekować się nią, nie... że będę jej pragnął.  
Dziś mamy tak mało wpływu na rzeczy, które dotyczą nas samych. Dlaczego? Hisana, Dlaczego?

  

  Zasypiał i budził się w tych samych okolicznościach; przy deszczu i z myślą, że ona musi gdzieś tu być. A przy każdym spacerze krople wwiercały w jego głowę następne przypuszczenie; że ona jest tu, na ziemi, że jest niedaleko... A każda przechadzka miastem zamieniała się w ciche polowanie. Polowanie na jej zapach, energię, obecność... Wtedy przybierał maskę anonimowego detektywa, gotowego błądzić do późna w nocy, byle tylko doszukać się nowych tropów... i choć deszcz zatajał większość śladów, on się nie poddawał. Bo doskwierała mu ciekawość...ciekawość i tęsknota.



Kochanie... ile będę czekał? Czekał na choć jedno twoje spojrzenie... Spojrzenie przepełnione twoim gorącem. I wiem, że się oparzę. Chcę się oparzyć. Tobą, przez twój dotyk... Ile będę czekał? A będę czekał. Kochanie... będę czekał. Oparz mnie.



   
   Jak długo można leżeć? Udawać sen, którego tak naprawdę nie ma... Byakuya?...  Nie "bracie"- teraz po prostu Byakuya... Jego imię wymawiała bardzo rzadko... Nawet w myślach brzmiało ono dziwnie. Bo kolejna rzecz się zmienia. A deszcz za oknem pada...    
-Mogę zapytać?                                                                                                      
Głos tak głośny i wyraźny. Zaraz potem następne słowa:                                               
 -Wiesz o co.                                                                                                    
Wiem, nie wiem? A jeśli tak-bać się, nie bać?                                                               
-Możesz...                                                                                                                  
-Dlaczego?                                                                                                                   
Zwyczajnie nie miała odwagi, to nie był ten moment, nie umiała się przed nim obnażyć. Jeszcze nie dziś, bracie.                                                                                
-Nie wiem.                                                                                                       
Przykryła się mocniej kołdrą, zaciskając, jakby w obawie przed ciosem, powieki. Powietrze gęstsze. Oddech płytszy. Myśli wyblakłe, puste... I odgłos kroków. Jest bez butów... Stąpa boso, ubrany inaczej niż zwykle, bez jego haori. Bo jesteśmy teraz na ziemi... Na ziemi, gdzie pada... Gdzie on jest coraz bliżej. 
Siada obok Rukii na łóżku i całuje w puszyste włosy. Och, Byakuya...Wciąż nie mogę w to wszystko uwierzyć. Oczy otwierają się szeroko... Deszcz orzeźwia umysł. Deszcz wzmacnia tęsknotę. Kochanie... będę czekał. Oparz mnie... Najlepiej jeszcze dziś, gdy pada deszcz...     

   Była jedną wielką sprzecznością. Rzeczywistość upodliła ją, ale walczyła nadal... i zdawało się, że mimo wszystko przegrała. Gdzieś w środku kłębiło się pytanie „Po co to wszystko?”, nawet była tak głupia, że nie rozważała, czy mogłaby chociaż odmówić! Ale to strach przed śmiercią wybrał za nią. To było pewne, że podejmie się tego wyzwania. Tak bardzo słaba, zagubiona, bez szans na szczęście i spełnienie. Można powiedzieć, że ewentualnie zwyciężyła w jednej walce. Tą o przetrwanie. Nie zginie, została jakby uratowana, przynajmniej na ten czas i czas ciąży i... Brednie! A może uciec? Tak po prostu, nielegalnie, spod oczu samego Byakuyi! Och, jakie byłoby to szalone! I nierealne... O tak, to, co najbardziej boli, to rzeczywistość i...  jej własna osoba-pełna sprzeczności. 




Oparzyłam się...  Raz, drugi, trzeci... Nie. To on mnie oparzył. Bez wzruszenia, bez czułości... Byłam... nieszczęśliwa. Cierpliwie czekałam, gdy zacznę odczuwać przyjemność, a przyjemność nie przychodziła. Oparzenie było zwykłym oparzeniem, to było jedynie pożądanie... Kochanie, to tylko pożądanie... Tylko. I dziś to stanowczo za mało.



  
     Walczy... Walczy. Walczy! Właściwie nie widzi przy sobie żadnej broni... Nie widzi też swojego przeciwnika. Natomiast odczuwa rany. Tam głęboko. I bolą jak fizyczne. Przeciwnik wbija mu nóż. Prosto w zamierzony cel. Wie, że zamierzony. Dlatego właśnie tak bardzo boli. Nie widząc przy sobie broni i własnego przeciwnika, walczy. Ale przegrywa... Ale wie, że walczy. O Nią. I nadzieję. 
Czy kiedykolwiek jeszcze będzie mógł ją zobaczyć? Czekam... A gdzie jesteś ty? Nie jestem już niczego pewien. Moje ręce są gorące niczym ogień. Chcą cię oparzyć. Nie! One chcą cię parzyć cały czas! Bez najmniejszej przerwy. Och, kochanie, żeby to tylko ręce... Chcę oparzyć cię cały, całym sobą! I czekam...jeszcze walczę, jeszcze czekam.  
Deszcz... wcześniej jakoś nie było okazji o nim pomyśleć. Dzisiejszej nocy nie było ŻADNYCH okazji do zastanawiania się nad czymkolwiek. A jakby o wszystko to zatroszczyła się Rukia. To już dawno przesądzone. Nie jest jego siostrą, już nie... Nie po tym, co się stało... Od kiedy znaleźli się na ziemi, nie pamięta, by ujrzał kiedykolwiek najmniejsze promienie słońca. Jakby nad tym światem władały jedynie te ciężkie, ciemne chmury.... I deszcz. I niech włada. Długo go ignorował, ale... orzeźwiał go, każdego dnia. Jak diabli. Wspomnienia same nachodzą jego głowę. Mleczna skóra Rukii i jej półprzytomne oczy, które wciąż nad wszystkim czuwały. O tak. To odrobinę zabawne, ale czuł, że była bardziej przytomna niż jakakolwiek kobieta podczas seksu. Rukia jest inna, ot tak, po prostu inna... I zawsze obecna. Czekająca, na coś... na kogoś... Lecz... nie na niego. 

Oparzyłem ją. Parzyłem jak szalony. Byłem pewny, że płoniesz! Jednak nie płonęłaś... Studził cię deszcz, kochanie... Dziś jestem pewien, że studził cię deszcz....
  


   
   Znasz to. To uczucie, gdy czegoś ci brakuje. Kiedy wiesz, że masz bardzo dużo, ale... właśnie tego nie posiadasz. A najgorsze jest to, że wiesz, o co ci chodzi. Ona także wiedziała. Zbyt bardzo była tego świadoma...  Jestem dzieckiem. Drobną dziewczynką, której wciąż mało. Codziennie dostaję-codziennie chcę więcej! I wiem, czego pragnę za każdym razem... wiem, że chcę, że pragnę, że potrzebuję, że muszę mieć właśnie ciebie. Chociaż jestem jedynie małą dziewczynką, cukierki w kolorowych papierkach już mnie nie cieszą...                                                                                                

   Znasz to. To uczucie, gdy czegoś ci brakuje. Kiedy wiesz, że masz tak mało a chcesz jeszcze tylko tego. A najgorsze, że wiesz, o co ci chodzi. On także wiedział. A pragnienie budziło chęć do działania....  Jestem dzieckiem. Dużym chłopcem, który chce tak niewiele. A może właśnie postawiłem sobie za dużą stawkę? Znów czuję się samotny, jest mi zimno... gdzieś we wnętrzu wydaje mi się, że tobie jest ciepło. Wiem, że potrzebuję ciebie i twojego ciała! Nie poddam się! Odrzucę cukierki w kolorowych papierkach, z chłopca stanę się mężczyzną... wyłącznie twoim pragnieniem i wyłącznie twoją własnością... 

  Znasz to uczucie. To uczucie, gdy nic nie idzie dobrze. Kiedy wiesz, że robisz coś źle. Chcąc poprawić- pogarszasz. Chcąc ignorować- pogarszasz. Chcąc pogorszyć- pogarszasz. Więc kim się nagle stałeś, że w ogóle zacząłeś się tym interesować? Czy to jakieś fatum? Może po prostu ziemia nie jest twoim miejscem. Może dla ciebie nigdzie nie ma dobrego miejsca...  Jestem mężczyzną. Robię, co mogę. Wykonuję po prostu zadanie, jakie mi powierzyłaś, ratując swój drobny tyłek... Może to nie o mnie ci chodziło? Jesteś jak dziecko. Postawiona przed wyborem, decydujesz się na to najmniej rozsądniejsze. Bo to, co się stało i dzieje nie ma nic wspólnego z logiką, z prawami tego świata... Rukia, dzieje się coś, czego sam nie opanuję... A wiem, że nie dam ci więcej niż cukierki w kolorowych papierkach...                                                                                                                                                                                                                       

   

    Czasem różnica między pragnieniem dziecka a dorosłego jest tak niewielka, że trudno ją nawet zauważyć...   I późnym wieczorem, gdy nieliczne latarnie oświetlają pewne fragmenty chodnika idzie ona, czując pełne bezpieczeństwo...  bo... to po prostu jej miasto. Które zna dobrze. W którym działo się tak wiele, że nie ma potrzeby bać się czegokolwiek. Kropi deszcz. Wszędzie pod nogami woda. Bez suchego skrawka. Wszystko mokre, wszędzie pada. A powietrzu czuć tą znajomą energię... I tą samą nocą. Późnym wieczorem właściwie podąża on. Ile już tak błądzi? Dreszcze wzmacniają się i słabną. Jeszcze trochę a zwariuje! Po co w ogóle zrywał się z domu? W ten cholerny deszcz, w dzicz tak ciemną, że światło dalekich gwiazd i księżyca wydają się wręcz zbawieniem. Latarnie gasną. Coś nie tak z tym miastem... Serce przyspieszyło. Zapach znajomej energii wzmocnił się, dreszcze też...  i szybciej, szybciej. Szybciej!
    Czy to właśnie dziś porzucam wszystkie cukierki?
    Krok. I znów krok. I jeszcze jeden. I następny. Czy zaszkodzi jeszcze jeden? Chyba nie... Ten też nie zaszkodzi, tak samo jak ten... Droga do ciebie nigdy mi nie szkodziła wiesz? Wiem, że wiesz... Wiesz to. Musisz wiedzieć... Ichigo...
 Wdech. I znów wdech. I jeszcze jeden. I następny. Czy zaszkodzi jeszcze jeden? Chyba nie... Ten też nie zaszkodzi, tak samo jak ten... 
Jakbym zawsze oddychał tylko dla ciebie... Wiesz? Nie wiesz? Chciałbym, żebyś wiedziała. Musisz wiedzieć... Rukia... Ile nas dzieli? Ile nas łączy? Ile dni do końcowej rozłąki? Ile jeszcze dni, w których cię zobaczę, w których będę cię nienawidzić... Ile muszę czekać, aby poznać prawdę? Bo czekam tylko na nią, tylko na ciebie. Za każdym razem, gdy myślę o tobie, coś mnie dusi. Tam w środku, tam głęboko... Bardzo prawdopodobne, że znasz tego przyczynę... Znasz? Nie?

Nie zrobię następnego kroku nigdy więcej...
Nie zrobię następnego wdechu nigdy więcej...
Jeśli nie będzie cię w pobliżu. Bo jesteś wszystkim. Wszystkim...
 Jesteś jak duch. Szwędasz się. Wszystko w porządku, gdyby nie fakt, że robisz to tak bardzo cicho i skromnie... Nie jak człowiek- przepełniony smutkiem, porzucony, zdenerwowany... Ty jesteś spokojny, w spokoju stąpasz metr po metrze. Czekasz na nią. Nie jesteś człowiekiem, nie jesteś... Nie jesteś nim, duchu, o nie. A serce bije mi jak oszalałe. Bo wyczuwa ciebie. Słowa dławią się gdzieś w gardle i pewnie nie zostaną wypowiedziane... I tylko jedno marzenie w głowie: "Nie mylę się, to ona/ona", nie, nie mylisz się, nie mylisz... Dość! Dość czekania! Słyszysz?! Dość!
- Rukia!
Cisza... Zwariowałeś. Zwariowałeś, przyjacielu...
- Ichigo?!
- Rukiaaaaaaaaaaaaaaa!
Więc biegnij. Bo to spotkanie odmieni całe twoje życie, przewróci twoją najbliższą przyszłość do góry nogami, przewróci wszystko... No dalej!
Wpadasz na kogoś. Głos z podniecenia gdzieś ci uciekł, w końcu niedawno wołałaś jego... I słyszałaś jak on wołał ciebie. Czy to sen? A może to tylko twoja wyobraźnia? Może tylko chciałaś go usłyszeć? I usłyszałaś... Ale tylko u siebie, tylko w swojej głowie. To dlatego tak trudno spojrzeć wyżej... Dlatego tak trudno ci zapytać czy to on...
Wpadasz na kogoś. Głoś z podniecenia gdzieś ci uciekł, w końcu niedawno wołałeś właśnie ją... I słyszałeś jak ona woła ciebie. Czy to sen? A może to tylko twoja wyobraźnia? Może tylko chciałeś ją usłyszeć? I usłyszałeś... Ale tylko u siebie, tylko w swojej głowie. To dlatego tak trudno spojrzeć niżej... Dlatego tak trudno zapytać czy to ona...
I wszystko mówi ci, żeby wydusić krótkie "przepraszam", obrócić się i iść dalej, tyle że ty czujesz tą falę energii, czujesz to... Czujesz go i  czujesz za mocno...
-Rukia?
Oczy automatycznie szczypią, zalewają się dziwną cieczą... Tylko dlaczego nadal na niego nie spojrzysz? Jedynie przybliżasz się, delikatnie obejmujesz, wtulasz głowę w jego klatkę piersiową... a może to jeszcze jego brzuch? Przecież zawsze był taki wysoki... I mocniej. Możliwe, że zaraz go udusisz, ale to nic. W końcu masz go, w końcu jest twój.
-Rukia, co ty robisz?




CZĘŚĆ DRUGA "NIEBO I PIEKŁO"






   Bo to wszystko miało się tak skończyć. Miałam się z tobą znów zobaczyć, schować się w twoich ramionach. Miał się nie liczyć czas, a my mieliśmy szanse na ukazanie swoich najskrytszych uczuć. Wstyd gdzieś się schował, a twoje ręce były wszędzie. Tej nocy nie mogłam sobie przypomnieć, czym jest niepewność i strach. Tej nocy nie szukałam słów tak kojących, jak te, które krążą właśnie po mojej głowie, na wieży melancholii...
 Bo to wszystko miało się tak skończyć. Miałem się z tobą znów zobaczyć, trzymać w swoich ramionach. Konsekwencje odrzuciliśmy na bok, dostaliśmy szanse, aby pokazać, jak bardzo nam zależy. Starałem się. Nigdy w życiu w nic innego nie wkładałem tyle serca. Byłem zdumiony twoją stanowczością, choć to właśnie ona pomagała mi wyzbyć się wszelkich wątpliwości. Dotykałem cię, bo czułem, że tej nocy między nami raz na zawsze zanikł strach, a niepewność pobiliśmy do nieprzytomności. Dziś cię nie ma. Uciekłaś do wieży melancholii... 

 Od chwili, gdy tu się pojawiłam, pytanie "Czy żałuję?", chodzi za mną wszędzie, depcze mi po piętach a ja nawet nie reaguję. Wzdycham tylko raz po raz, czekając cierpliwie, kiedy to się skończy. Boję się słów "Nie, nie żałuję". Czy to wszystko było warte bólu, jaki teraz wciąż mi towarzyszy? Kto może to wiedzieć, moja wieżo melancholii? Przyrzekłem sobie tej nocy, że nie dam ci już uciec, zatrzymam choćby siłą. Serce rozdarło mi się na pół, gdy dotarło do mnie następnego dnia, że moje samolubne myśli były tylko egocentrycznym spojrzeniem na okropną rzeczywistość. Bo to były tylko i wyłącznie marzenia... Te, które nie mają prawa się spełnić. Nie na tym świecie.

 Jak ty się czujesz? O czym właśnie myślisz? Jesteś na mnie zły? A może jest ci to obojętne, że tak szybko zniknęłam, że już mnie nie ma? Mogłabym przyrzec, że w powietrzu odczuwam jeszcze twój zapach, że nadal mam go gdzieś przy sobie. Tęsknota na wieży melancholii okropnie boli, choć powróciłam tam, skąd uciekłam...
 I gdybyś zapytała, jak się czuję, odpowiedziałbym, że fatalnie. A moje myśli to istny horror, pojedyncze zdania zawierają jakąś małą cząstkę sensu. I dodałbym jeszcze, że nie jestem na ciebie zły i że bardzo żałuję, że już cię nie ma. Mam czasem wrażenie, że to był tylko sen. Jak zawsze- przyszłaś i opuściłaś. I choć dałem ci wszystko, co planowałem i chciałem, czuję niedosyt, bo jak mogłem się nasycić jednym dniem, gdy pragnę, byś była ze mną na zawsze? No jak?
 Wieża melancholii. Znów czekam na wyrok. Instynkt mi mówi, że nie zdarzy się już żaden cud, a  Byakuya już tego dopilnuje. Nienawidzi mnie i wciąż obiecuje, że zrobi wszystko, bym w swojej śmierci ujrzała cały ból, jaki mu zadałam, spędzając tą jedną noc z tobą. Nienawidzi mnie a twierdzi, że kochał, bo się łudził... Jak krótka jest droga z miłości do nienawiści, co tak błahego może się stać by ją zbyt szybko przebyć? Naprawdę kochałeś mnie, Byakuya? Czy to tylko twoje puste słowa, które miały spowodować, że kolejna fala winy i cierpienia uderzy we mnie, niszcząc każdą dobrą myśl? Kochany braciszku... Oto masz przed sobą istotę składającą się z samych wad i nieszczęść, jakiekolwiek dobro nie ma ze mną nic wspólnego, już dawno...
 Gdy przyszedł do mnie Byakuya, wstrzymałem oddech. W głębi duszy czułem, co usłyszę. Trudno mi było nie rzucić się na niego, bo przecież miałem zamiar o ciebie walczyć. Tylko jak, gdy wygrana od początku była po jego stronie? Mogłem tylko stać i słuchać, mogłem jedynie wmawiać sobie, że już nic nie mogę zrobić, że straciłem cię na zawsze... Gdy wyszedł, upadłem na kolana. Zacząłem uderzać się w pierś. Zaczął się dylemat, czy jest sens zobaczenia cię przed twoją śmiercią? A może dopraszać się, czy mógłbym ci towarzyszyć, umrzeć razem z tobą? Dziś nie liczy się nic innego prócz ciebie... Co myślisz o tym, Rukia?
 A gdybyś zapytał, czy możesz umrzeć ze mną, co bym odpowiedziała? Jak bym się zachowała? Jak bardzo bym łkała, widząc cię ten ostatni raz? Czym jest śmierć? Jak bardzo boli i gdzie prowadzi? Może ty wiesz, moja wieżo melancholii?


   Cichy szloch, ciche przełykanie śliny. Ciii... Słyszę, jak moja dusza kroi się na malutkie kawałki, bardzo drobne kawałki...  Czy problem jest taki, że było zbyt dobrze? A może chodzi o to, że szczęścia było za dużo? Uśmiechu, czułości, szczerości, bezpieczeństwa, zabawy, miłości? Ciii... Ludzie zapominają, że ulotnych, pięknych chwil się nie rozlicza. Mnie też było łatwo o tym zapomnieć. Ciii... Słyszysz? W tym oto momencie zostaje odkrawany pierwszy kawałek duszy... Musisz dobrze się wsłuchać. On mówi...
 Dlaczego ja? Wygrałam na jakieś loterii? A może diabeł postanowił się mną zaopiekować? Potrzebuję osoby, która mi to wszystko wytłumaczy, ewentualnie powie "należało ci się", nie pytałabym "dlaczego?", bo pękłabym w tym samym momencie niczym bańka mydlana, uciekłabym w dziki las i modliła do bogów, by się nade mną zlitowali... Ale dziś bogów przy mnie nie ma, a ja nadal jestem mydlaną bańką i wciąż czekam na mojego tłumacza, wybawcę, jakiegoś proroka. Teraz tulę się do siebie, poszukuję ukojenia. Nie mogę go znaleźć. Cierpię, choć słowo "cierpię" nie załatwia sprawy, tu nie powinno używać się słów, tu powinno się szukać zagubionej Ciszy, która została przepędzona przez samotny kawałek duszy. Bo zasada jest tylko jedna: kawałki duszy są liczbą mnogą, ale występują zawsze osobno i zawsze samotne, a ich najczęstszym zajęciem jest płacz.
 Ciii... Właśnie odrywa się drugi kawałek. Ten nie jest w stanie nic z siebie wydobyć. Ale stara się. Skup się, bo pojedyncze słowa zaczęły powoli wydobywać się z jego ust. Słyszysz je? Dzień... może tydzień a nawet jeśli miesiąc lub pięć, wszystko nadal wydaje się tak bardzo świeże... To poznawanie siebie, przyrzeczenia, które po pewnym czasie i tak się złamie z wielką ochotą i przyjemnością. Bo obiecywaliśmy sobie niezależność, znajomość bez zobowiązań... Chwilę się tego trzymaliśmy, nagle ani trochę, a dziś nawet nie wiem, czy choć pamiętasz to błogie uczucie zrywania każdych naszych obietnic, które miały nas wiernie obronić. Może czułam to tylko ja, może to tylko ja chciałam pozbyć się tych wszystkich zakazów, może tylko ja chciałam je złamać... Usłysz, jak kawałek duszy uśmiecha się przez łzy. Minie jeszcze dużo czasu, zanim kąciki ust zrównają się do linii prostej, a zostanie już tylko płacz....
 Ciii.... Czas na kawałek trzeci. Wyjątkowo kurczowo trzyma się reszty duszy. Wyjątkowo broni się przed samotnością, walczy. Słyszysz? Czy słyszysz, co krzyczy w twoją stronę? Tak być nie może! Gdzie ta wiara w drugiego człowieka? Gdzie ta cierpliwa nadzieja? Gdzie podziała się ta czysta miłość, która towarzyszyła nam na każdym spotkaniu? Takie rzeczy nie znikają ot tak, odrzucone czekają na swoich właścicieli, którzy właśnie płaczą. Po prostu są przekonani, że to nie oni odrzucili miłość tylko miłość odrzuciła ich. Czy wiecie jak wiele jeden błąd może wyrządzić krzywdy? Rzadko obrywa się tylko jednemu człowiekowi. Płaczem może zająć się jedna osoba, ale żałowaniem zazwyczaj zajmują się dwie. Po co żałować tak pięknych chwil, po co zamykać się na radość, wmawiać, że to już koniec? Przestań płakać, pozwól powrócić Ciszy, ona ci powie, co zrobiłeś złego, otworzy przed tobą inny świat... o wiele lepszy...  Nigdy nie zapominajmy, że pięknych chwil się nie rozlicza, szczęśliwi ludzie nie bawią się w takie rzeczy.
Wzięłam głęboki w dech. Po koncercie duszy ustąpiły łzy. Delikatnie pociągam nosem, wstaję z podłogi. Prostuję się, zamykam oczy. Wsłuchuję się w czyjeś kroki dochodzące z korytarza, są coraz bliżej... Pustka. Wszystkie myśli ulotniły się, teraz stoję tylko ja. Ja z mokrymi policzkami.

- Panno Kuchiki, gość do pani. 

Po otworzeniu oczu nic już nie będzie takie same...
 


    Tonę, Ichigo. W twoich ramionach, w twoim spojrzeniu, w twojej bliskości... Jesteś cały przy mnie i we mnie, tęsknię za tobą, mimo że jesteś tu, obok. Wołam o pomoc do bogów, gdy znów czuję twój oddech przy moim, proszę o litość, o pocałunek. Nawet jeśli miałby być ostatnim, pragnę go, tak bardzo jak ciebie, Kurosaki. Duszę się, brak mi sił, płonę. A może po prostu się smażę? A jeśli osiągnęliśmy razem piekło? Krzyczę, wiję się, coś szepczesz mi do ucha. Nie słyszę, nie słyszę nic. Nie rozumiem żadnego twojego słowa. Nerwowo zaciskam powieki. Rękoma oplatam twój kark, chcę cię jeszcze bliżej, mieć twoje oczy przed swoimi. Ichigo... Tyle tęsknoty, miesiące przepełnione łzami, smutkiem, TOBĄ. Czy kiedykolwiek o mnie pomyślałeś, co dokładnie poczułeś, gdy spotkaliśmy się dwie godziny temu? Wbijam paznokcie w twoje umięśnione plecy, zaczynam jeszcze szybciej oddychać. Odnajduję twoje usta, mówię do nich twoje imię. Zaraz potem odchylam głowę, wyginając się w łuk. Piekło czeka, piekło tuż-tuż.
    Patrzę na twoje powieki. Szczelnie zakrywają ciemne niebo w twoich oczach. Staram się być delikatny, jednak napieram na twoje drobne ciało, niemal miażdżąc je pod sobą. Twoje dłonie ujmują moją twarz, jedna przeczesuje moje włosy, nachylam się by w szaleńczym tańcu ciał zdobyć się na chwilę odskoczni, zasmakować twoich ust. Czuję jak staje mi serce. Zamieram, a ty zaraz po mnie. W pokoju słychać tylko nasze przyspieszone oddechy. A ty po chwili wypowiadasz JEGO imię. Kładę się na tobie i kładę głowę na twoich piersiach. "Ichigo..." zaczynasz nerwowym głosem. Bez słowa podnoszę się, zbierając ciuchy po podłodze. Ubieram się, czując, jak moja dusza płacze.

    Trzeźwieję. Stoisz nade mną ubrany. Bez żadnego wyrazu. Przymykam oczy, siadając na łóżku. Moja skóra już nie parzy, odzyskuję oddech, jedynie bicie serca pozostaje to samo. Dlaczego- pytam siebie. Zakładam bieliznę, pomagasz mi ubrać sukienkę. Wspinam się na palcach, by sięgnąć do twoich ust, ale nie. Odsuwasz się, patrząc na mnie bez żadnych emocji. Spuszczam głowę, z uśmiechem kierowanym do samej siebie. W myślach pocieszam się, że przecież to wszystko, czego chciałam, szukając cię. Uciekając wtedy od Byakuyi... Dlaczego mam oczekiwać czegoś więcej? Jeśli... To... Piekło... To piekło tylko... I nagle podchodzisz, kładziesz mnie agresywnie na łóżku, całujesz. I idealnie tak, jak całuje się ostatni raz.....



   

 PIEKŁO CZEKA, PIEKŁO TUŻ-TUŻ...

 

  


  Gdy wspominam setny raz, jak zabiera cię ode mnie, chce mi się krzyczeć, warczeć, kopać, bić, wyć. Bo nawet nie pokazałem ci całej mojej tęsknoty.... Czy dziś będzie mi to dane?

 Piekło tuż-tuż, czuję jego żar, ten bolący żar, za każde przewinienie strącenie do Diabła, do piekła, za miłość. Za tęsknotę i pragnienie...
 Ile bym dał, by mieć cię na kilka dni, na własność. Tylko dla siebie. Oddałbym wszystko. I wiem, że zaraz otworzysz oczy, zobaczysz mnie, twoja twarz coś wyrazi... Tylko co, Rukia?



-Rukia....

Otwieram w końcu oczy. Zza krat spoglądają na mnie brązowe oczy. Smutne bardzo. Nie odzywam się.

-Rukia... wydostanę cię stąd. Obiecuję.

Zauważam, jak strażnik uśmiecha się kpiąco pod nosem, udaję, że cię tu nie ma, bo to nie ty stoisz tu koło mnie, prawda, Ichigo?

-Powiedz coś do mnie, Rukia!

Krzyczysz, gdy chcę byś dostał się do środka, dotknął mnie, przytulił.

-To mnie ocal- mówię cicho, siadając plecami do krat. 

Nastaje cisza. Strażnik gwiżdże by nas ośmieszyć, jeszcze bardziej upokorzyć... Nas- kochanków. Nie wiem, co się dzieje, ale rozlega się hałas. Jakby walka. Jakieś ciało upada na ziemie. Potem znów cisza, strażnik nie gwiżdże. A ja boję się odwrócić.

-Jesteś pewna, że chcesz uciec...? Ale ze mną i tylko ze mną, Rukia?- pytasz delikatnym głosem, dokładnie takim, którego używa się, mówiąc pierwsze miłosne wyznania. Bez zastanowienia odpowiadam:

-Ocal mnie.

PIEKŁO...

Zmierzamy do niego razem...

Tylko ty i ja...

Rukia...

Ichigo...




    

CZĘŚĆ TRZECIA "WYBAWCA"






     Siedzę przy nim. Rękoma staram się objąć go całego, choć wiem, że nie dam rady, ale próbuję. Bo jestem z Ichigo, jestem jego i mogę udawać, że on jest mój. Umiejętnie unikam czekoladowego spojrzenia, bo doskonale wiem, że w moim widać cały strach i niepewność. I miłość. Czuję wokół siebie delikatny powiew wiatru, nasłuchuję każdego odgłosu natury, śpiewu ptaków, szelestu liści. Drżę. Z wahaniem rozglądam się po lesie, zachłannie wzdychając powietrze. Składam krótki pocałunek na jego ustach, zaraz potem szepcząc mu do ucha:
-Kochajmy się. Tutaj.
    Niczego nie jestem pewien. Ukrywam cały swój strach, każdy możliwy negatywny dreszcz. Jestem z Rukią, siedzę przy niej i uparcie obiecuję sobie, że już nikomu jej nie oddam, że oboje odegnaliśmy śmierć. I że nikt nas nie dosięgnie. Czuję jej drobne ręce na swoim ciele. Jej usta na moim policzku, czuję jak jej oddech niesie ze sobą gorące słowa. Nagrzane emocjami trafiają do moich uszu. Zamieram. I zaczynam myśleć, że istnieje przeznaczenie, miłość i uchwytność chwili. Wczepiam palce w teraźniejszość. Całuję Rukię, całując wrota piekieł...
    


    Zadaję sobie codziennie jedno pytanie. Odbywam obsesyjną wędrówkę, odwiedzając dawny pokój Rukii, jej celę, miejsca, w których przebywała, ale nie schodzę na ziemię, odpuszczam, powtarzam, że robię dobrze. Czy robię to wszystko z miłości do Hisany czy do Rukii? Zaraz po tej myśli zaczynam obwiniać siebie samego, że może byłoby lepiej, inaczej. Gdybym o nią walczył, interweniował, o wiele wcześniej. I nawet jeśli nigdy nie dowiem się, czy to, co dzieje się teraz, jest najlepszą możliwą wersją naszego życia, to będę mówił "Zrobiłem, co mogłem", oddawałem ją prawu, teraz bez walki oddam i siebie.
    

    

   Naga i szczęśliwa leżę na trawie, szukając schronienia przed światem, a tym schronieniem jest wygodne ramię Ichigo. Wtulam się w nie, zamykając oczy. Nadal płonę, czuję żar i choć chcę więcej, potulnie delektuję się jego bliskością i skórą. Wargami dotykami jego obojczyków, po chwili trafiając na jego usta. Pocałunek przeradza się w bitwę o dominację, wkładam w to całą miłość, tęsknotę, pragnienie. Wpadam w stan zapomnienia. Wtedy nie trzeba jeść, ani pić, oddychać. Wtedy liczy się on. Że jest...
    Przyciągam ją bardziej do siebie, pozwalam jej dominować, kładę się, ciągnąć ją ze sobą. I wiem, że spełniłbym każde jej życzenie, że chcę ją wybawić. Jest osobą, którą kocham, chcę kochać i dla niej dotykam wrót piekieł. Przepełniony radością zdaję sobie sprawę, że walczyłem i zwyciężyłem. Nikt mi jej nie odbiera, a Rukia chce ze mną być. Ujmuję jej twarz, patrząc głęboko w granatowe oceany. Nie widzę w nich strachu, nie widzę niepewności. Uśmiecham się delikatnie, szalony. I z poczuciem najgłębszego spełnienia szepczę:
-Tylko ciebie chciałem i zawsze będę chcieć. Rozumiesz, Rukia? Nikomu cię nie oddam. Kocham cię, i nikomu nie oddam...
 


     Czy będzie dla niej dobry? Czy ich dzieci będą szczęśliwe? Jak mnie Rukia zapamięta? Jako potwora? Rzucającego ją do lochów męża? Ale kto w ogóle uznał ten szalony ślub? Dlaczego wybrała mnie? Dlaczego nie jego? Wtedy nie byłoby problemów, to był tylko i wyłącznie jej wybór. Bała się? Wahała, czy on ją jeszcze pamiętał? A kto będzie o mnie pamiętał, gdy zabraknie mojej duszy, zniknę cały? Mam tak wiele pytań... I nadal powtarzam "Zrobiłem, co mogłem". Powtarzam jak modlitwę: Rukia będzie teraz szczęśliwa, zrobiłem, co mogłem. Bo to ja zabrałem im wrota piekieł spod nosa, nikt inny tylko ja...
    Czy zasługuję na to szczęście? Jak długo ono potrwa? Czy on już jest tylko mój? Czy droga do miłości zawsze musi nieść z sobą tyle kłopotów i nieszczęść, by potem znów żyć w pragnieniu i niepewności? Bo kto mi zaświadczy, że jutro nie dostanę znowu piekła pod nos...?
    Czy to aby na pewno już? To koniec walki? Czekania? Tęsknoty? Czy ona już jest tylko moja? I... czy zwyciężyliśmy wszystkich, nawet śmierć...? Kto mi zaświadczy, że jutro nie dostanę znowu piekła pod nos?
    I przez tyle czasu tak trudno było mi pojąć, że moja miłość już odeszła. Miałem ją. Miałem Hisanę. I kiedy teraz zdaję sobie sprawę, że przeżyłem już dawno moją wielką miłość, dostaję nieprzyjemnych dreszczy, a do oczu nachodzą łzy... I tylko mogę się łudzić, że Rukia zrozumie... A Hisana przebaczy. Podobno miłość przebacza wszystko. Hisano, oddaję swoją duszę za twoją siostrę, za swoje winy, za prawo, dla ciebie, czy przyjmiesz moją duszę do siebie?


CZY ZABIERZESZ ODE MNIE WROTA PIEKIEŁ, A UCHYLISZ DRZWI NIEBIOS?



   Nawet nie zdążyłam się z tobą pożegnać. Przepłakałam całą noc po twojej egzekucji. I wiem, za kogo umierałeś. Bo wiem, że za mnie. Pozwoliłeś mi uciec, być z Ichigo, broniłeś mojego szczęścia. Jak głęboko wierzyłeś, że właśnie takie jest twoje przeznaczenie? Jakim sposobem potrafiłeś tak wiele dla mnie zrobić? I choć wiem, że możesz tego nie usłyszeć, to chcę ci powiedzieć: Arigato, Byakuya.  Mówią, że miłość wybawia, niesie ze sobą szczęście. Jednak pozostawiłeś mi też wiele smutku. Dźwigam go każdego dnia, czuję jak stąpam na pograniczu nieba i piekła. Ale to tylko złudzenie. Oboje doskonale wiemy, kto jest gdzie.
Mogłabym nazwać cię bohaterem. Kimś, kto ofiarował życie winnemu. Dzięki tobie nie opuszczam ramion Ichigo. Jestem pewna, że i on jest ci ogromnie wdzięczny. A żadne z nas nie przypuszczało, że tak to się wszystko potoczy. Czasem, w nocy, gdy nie mogę spać, przyglądam się Kurosakiemu. Nieraz wspominam nasze wspólne mieszkanie, Byakuya, ten czas, gdy każde z nas było kimś innym, traktowaliśmy się jakoś obco, ani trochę nie przypominaliśmy męża i żonę. Wydaje mi się, że czułeś to samo. Ten mój błąd. I chyba domyśliłeś się też, dlaczego mój wybór był taki, a nie inny. Tak, zwyczajnie bałam się odrzucenia, tego ze strony Ichigo, jego pobłażliwego śmiechu. A od początku nie chciałam, byś to ty był ojcem mojego dziecka. I wiem, że nie musiałam ci później tego mówić. Po prostu to wiedziałeś.  Nie dziwię się, że tak bardzo pragnąłeś zemsty. Nadal jednak nie rozumiem, dlaczego nie mogłam zwyczajnie z tobą porozmawiać, określić się, dać ci do zrozumienia, że popełniłam błąd. A to już pewne, że będę żałować go do końca życia. Pamiętam twój gniew, gdy po mnie przyszedłeś. Twoje oczy mówiły "spuść głowę, nic już nie będzie dobrze", nie wątpiłam, czy jestem winna i czy należy mi się kara. Choć i tak wszystko potoczyło się w całkiem innym kierunku. Kto by pomyślał, że masz tak wiele dobroci w sobie, poświęcenia. Stałeś się kimś więcej niż kapitanem szóstego oddziału, niż śmiertelnie groźnym wojownikiem. Przyjąłeś na siebie wszystko, co było przyszykowane dla mnie. Skłamałabym, mówiąc, że chciałam twojej śmierci. I nie wiem, co było głupsze; nasze małżeństwo czy moja ucieczka. Ta zdrada musiała cię mocno boleć. Jak wariatka liczyłam, że wraz z Ichigo zwyciężymy wszystko, ominiemy każdy kłopot i komplikacje. I choć pieczemy się teraz w piekle, to jest nam dobrze. Ichigo nigdy tego nie powiedział, ale zapewniam, że jest tego świadomy: zgotowałeś nam piekło, o jakim nie marzył żaden człowiek na tej ziemi...
I wiem, że dla naszej trójki nie było lepszej przyszłości. Ktoś musiał zginąć. Sęk w tym, że to ty o wszystkim zadecydowałeś. Teraz cię nie ma, a życie toczy się nadal. Właśnie te, w którym już nie istniejesz... A jeśli spotkamy się kiedyś, wezmę wtedy głęboki wdech. Przytulę się do ciebie. Będę przepraszać, dziękować i prosić o przebaczenie. Bo jeśli miłość ma gdzieś swój początek, to moja posiada swoje źródło właśnie u ciebie. I nigdy nie umrze. Nawet będąc tak daleko....

 

Czy usłyszy nas dziś niebo?  
Czy przebaczy nam miłość?   
Wznosimy ręce do góry, prosząc o wybaczenie   
Kochamy i cierpimy
Płaczemy i uśmiechamy się     
Trwamy w decyzjach i dreszczach, pytając dlaczego?      
Tworzymy własne dziś, zważając na drobnostki       
Jesteśmy jak zagubione duchy         
Uwięzieni gdzieś na wieży melancholii           
Wsłuchujemy się w koncerty naszych dusz             
Ale czasem wierzymy tylko w piekło               
I uciekamy do naszej wybawicielki
Do nadziei

                         

 A WROTA PIEKIEŁ ZAMYKAJĄ SIĘ ZA NAMI TAK BARDZO POWOLI...



  




-------------
Gorąco zachęcam do komentowania.
Gdy nawiedzi mnie inspiracja, będę tworzyć i publikować.
Pozdrawiam, kochani <3