CZĘŚĆ PIERWSZA "SPOTKANIA"
Siedziała w celi zupełnie samotna,
nieżywa. Cisza obijała się w jej głowie boleśnie.
-Nie będę
tu wiecznie stał, Rukio.
W końcu bezszelestnie podniosła się,
podchodząc blisko do krat, które wbiła w swoją klatkę piersiową.
Spojrzała na niego ponaglająco.
-Słucham cię,
Nii-sama.
Nachylił się delikatnie w stronę Rukii. Jego wyraz
twarzy był wciąż taki sam; nieczuły, bez jakichkolwiek
emocji.
-Rada dopomina się potomka Kuchiki. Ma być ono z łona
członkini klanu. Wypadło na ciebie.
Zmieniła jedynie kierunek
spojrzenia. Kontynuował.
-Masz dzień. Jutro mi powiesz, kogo wybierasz na męża
i przyszłego ojca swojego dziecka. Na nieokreślony czas zawieszą
cię od wyroku. Do zobaczenia jutro.
Mówił wszystko płynnie i
bez zawahania. Gdy tylko opuścił salę, upadła na kolana,
zakrywają twarz dłońmi. Jeden dzień. Tylko jeden dzień...
Była do niej przerażająco podobna. Zbyt podobna. Ciemne włosy,
oczy ogromne, kryjące w sobie za dużo, odkrywające za mało. Nawet
w jej w głosie słyszał pokrótce Hisanę. Choć nie powinien, bo
przecież tak nie mogło być. Coś wwiercało się w jego głowę,
dudniło, krzyczało, to znów pukało, nie dając spokoju- to
upominała się prawda. Wraz z krokami, czując jej natłok, oddychał
coraz ciężej. Tak. Kolejny cios. Gdzie teraz? Ten ból. Jakby
najcięższy i najbardziej błyszczący miecz przecinał właśnie
jego dumę na pół. Stanął naprzeciwko swoich myśli, szykując
się do kontrataku. No dalej, czekam...
Deszcz. Pada
deszcz. Ile to już dni? Dwa, pięć, dziesięć? Nie da się
zliczyć. Pada. Nieustannie. Kropla goni krople na zimnej
szybie. Po chwili pierwsza dogania drugą, zlewają się ze sobą,
tworzą całość. Patrzy na to smętnie, bez większych emocji, a
deszcz za oknem nasila się. I znów. I jeszcze głośniej- kap, kap,
kap... Dlaczego ciebie tu nie ma? Kap, kap, kap... Siedzę
sam, brakuje mi czegoś. Kap, kap, kap... Twoja obecność,
Twoje ciało... Kap, kap, kap. Nie ma go, nie ma ciebie, a
deszcz wciąż pada.
Kap, kap...
Zwariowała. Przecież to idiotyczne,
niedorzeczne, jedynie do wyśmiania! Ale... ona chce. To może być
zwariowane, ale chce. Może być idiotycznie, ale pragnie.
Niedorzeczne, ale ma nadzieję. Może ją wyśmiać, ale ona już
wybrała. Cisza na krótką chwilę znów wypełnia myśli, ale na
krótko, na kilka sekund, bo... Nii-sama, wybrałam. I czuję
gdzieś w środku deszcz. Jest tak chłodny, orzeźwiający.
Pada.
Kap, kap, kap... i wciąż pada deszcz...
Idę tak powoli... Jakby się
czegoś bał. Nogi nie chcą przyspieszyć. Jakby stracił
panowanie nad własnym ciałem. To dlatego, że jednak
przegrałem? Bitwa zdawała się być zacięta, lecz prawda była
niemiłosiernie uparta, wytrwała, była po prostu z góry tą
wygraną. Duma z prawdziwym Byakuyą upadła na same dno,
upadli jako przegrani. On, z klanu Kuchiki został pokonany.
Pokonany... Jak długo będę potrafił udawać, że
wszystko jest jak dawniej?... Nic nie będzie jak dawniej. Niedługo
zacznie się gra pozorów...
Kroki.
Zbliża się. Słychać je coraz wyraźniej. Siódmy, ósmy,
dzie... Cisza. I głowa do góry, by po chwili ujrzeć jak
wchodzi z codziennym wyrazem twarzy. Wygląda dokładnie tak samo jak
wczoraj. Na pewno nie zależy mu na niej tak samo jak wczoraj, na
pewno tak samo żałuje, że zyskała jakąś szansę, że jeszcze
nie zginie... Jak wczoraj.
Nic się nie zmieniło, na
pewno... Tak mówi mi przeczucie.
-Kogo wybrałaś?
Nie
było czasu, by analizować jego głos. Jak zdawało się, że był
po prostu bezinteresowny... W sumie, czy kiedykolwiek wyrażał coś
innego? To przeszkadzało. To, jak każdy szczegół, każdy detal
nadawał tej sytuacji nowych kształtów. Nie, jest inaczej niż
wczoraj... Nawet odezwanie się, powiedzenie jego imienia i
nazwiska zaliczało się do rzeczy niemożliwych. A w powietrzu jakby
brakowało tlenu. Wahała się. Czuła strach. Głęboki
wdech...
-Kuchiki Byakuyę.
Wróćmy do deszczu... Ktoś mądry powiedział, że
ciepły deszcz to nie deszcz...
Krótki uśmiech rozświetlił jego ponurą twarz. Tylko kto powiedział, że w
deszczu tęsknota bardziej boli? A może po prostu nasila
się? Może... Może... Bardzo możliwe. Ale czy to na
pewno tęsknota? Lodowate krople wsiąkają w jego ciężkie i mokre
ubranie. Nie ma parasola... A pada. Chyba czas do domu. Kap,
kap... Następne krople. Kap, kap... i tęsknota. Możliwe że
tęsknię. Możliwe, że dlatego deszcz wciąż pada. I
pada, coraz mocniej, pada... Kap, kap... pada. I tęsknię.
Dom. Tak bardzo obcy. Przez
okno, tam daleko i tu, trochę bliżej, spadają krople. Setki,
tysiące, miliony, miliardy. Tęskniłam... Jakby zmieniło
się wszystko. Tylko nie świadomość, że to po prostu ziemia.
Świat zwyczajnych ludzi. Ten, w którym skazała się na potępienie.
Miejsce jej zbrodni. Świat, w którym nie powinna ponownie się
pokazać. Stało się tu dużo, za dużo...
-Rukia.
Zaglądnęła przez prawe ramię, by
ujrzeć stojącego Byakuyę we framudze drzwi. Serce zaczęło bić
głośniej, prawie że zagłuszało szum deszczu zza okna. Czy on też
je słyszy?
-Tak?
-Nie jesteś głodna?
Spojrzała
z powrotem na szybę. Tak gwałtownie, że przez moment nie mogła
złapać równowagi. Serce biło w szalonym tempie. Oczy niespokojnie
szukały czegoś (kogoś), czego (kogo) na pewno nie
ma (nie mogłam dojrzeć). Deszcz nasilił się. Za oknem
pojawiła się jakby mgła. Półmrok wypełnił prawie puste
pomieszczenie. Cholerna mgła...Westchnienie samo wydobyło się
z jej krtani.
-Nie
jestem głodna.
-Chodź, oprowadzę cię.
Bez zastanowienia ruszyła w jego stronę. Serce biło w takcie
spadających kropel, a najbardziej tych obijających się o
szybę. Tęskniłam... I nie wiedziała dokładnie za
czym (za kim), ale jedna myśl do końca wieczoru nie dawała
jej spokoju. Deszcz padał, serce biło... A ja czułam jego
energię... czułam jego.
Gdy wszedł do domu, od razu
skierował się w stronę swojego pokoju. Był przemoczony do suchej
nitki. Jego skóra zdobiła gęsia skórka, usta lekko drżały z
zimna. Nie pomogła nawet ciepła herbata. Drżał cały. Całe jego
ciało. To miał być tylko niewinny spacer... deszcz za
oknem zelżał. Odrobinę- ale zelżał. Zwariowałem. Położył
letni już kubek na szafce, obok łóżka, zerkając niepewnie w
stronę rozsuwanej szafy. Tylko odgłos obijających się kropel o
szybę potwierdzało hipotezę, że świat wcale się nie zatrzymał. Naprawdę zwariowałem... Bo... co powoduje nadal te
dreszcze? Deszcz czy Ona?
Pada... a tlen jakby zawierał
atomy tęsknoty...
Jej drobne ciało znajdowało się
pod cienką kołdrą. Widział jej kształty, zaokrąglenia... a oczy
chciały więcej. Dużo więcej... Pozwolił sobie podejść bliżej.
Jej nagie ramiona jakby wołały o dotyk, a on... Nie mogę.
Cofnął się kilka kroków od łóżka, jak najciszej wychodząc z
pokoju. Cały drżał, pulsował. Zrobiło się duszno... To ta
pogoda? Spojrzał oschłym wzrokiem na deszcz za oknem, jakby
chciał go za coś ukarać... Ledwo widoczne ciemne smugi spadały w
dół. Czuł jak traci oddech, jak pragnął wrócić do tamtego
pokoju, gdzie leży ona... Hisana prosiła, by zaopiekował się
Rukią, ale to było tak dawno... Obiecałem zaopiekować się
nią, nie... że będę jej pragnął.
Dziś mamy tak mało
wpływu na rzeczy, które dotyczą nas samych. Dlaczego? Hisana,
Dlaczego?
Zasypiał i budził się w tych samych
okolicznościach; przy deszczu i z myślą, że ona musi gdzieś tu
być. A przy każdym spacerze krople wwiercały w jego głowę
następne przypuszczenie; że ona jest tu, na ziemi, że jest
niedaleko... A każda przechadzka miastem zamieniała się w ciche
polowanie. Polowanie na jej zapach, energię, obecność... Wtedy
przybierał maskę anonimowego detektywa, gotowego błądzić do
późna w nocy, byle tylko doszukać się nowych tropów... i choć
deszcz zatajał większość śladów, on się nie poddawał. Bo
doskwierała mu ciekawość...ciekawość i tęsknota.
Kochanie...
ile będę czekał? Czekał na choć jedno twoje spojrzenie...
Spojrzenie przepełnione twoim gorącem. I wiem, że się oparzę.
Chcę się oparzyć. Tobą, przez twój dotyk... Ile będę czekał?
A będę czekał. Kochanie... będę czekał. Oparz mnie.
Jak długo można leżeć? Udawać sen, którego tak
naprawdę nie ma... Byakuya?... Nie "bracie"- teraz
po prostu Byakuya... Jego imię wymawiała bardzo rzadko... Nawet w
myślach brzmiało ono dziwnie. Bo kolejna rzecz się zmienia. A
deszcz za oknem pada...
-Mogę zapytać?
Głos tak
głośny i wyraźny. Zaraz potem następne słowa:
-Wiesz o co.
Wiem, nie wiem? A jeśli tak-bać się,
nie bać?
-Możesz...
-Dlaczego?
Zwyczajnie nie miała odwagi, to nie był ten moment, nie umiała się
przed nim obnażyć. Jeszcze nie dziś, bracie.
-Nie wiem.
Przykryła się mocniej kołdrą, zaciskając, jakby w
obawie przed ciosem, powieki. Powietrze gęstsze. Oddech płytszy.
Myśli wyblakłe, puste... I odgłos kroków. Jest bez butów...
Stąpa boso, ubrany inaczej niż zwykle, bez jego haori. Bo jesteśmy
teraz na ziemi... Na ziemi, gdzie pada... Gdzie on jest coraz
bliżej.
Siada obok Rukii na łóżku i całuje w puszyste
włosy. Och, Byakuya...Wciąż nie mogę w to wszystko
uwierzyć. Oczy otwierają się szeroko... Deszcz orzeźwia
umysł. Deszcz wzmacnia tęsknotę. Kochanie... będę czekał. Oparz
mnie... Najlepiej jeszcze dziś, gdy pada deszcz...
Była jedną wielką
sprzecznością. Rzeczywistość upodliła ją, ale walczyła
nadal... i zdawało się, że mimo wszystko przegrała. Gdzieś w
środku kłębiło się pytanie „Po co to wszystko?”, nawet była
tak głupia, że nie rozważała, czy mogłaby chociaż odmówić!
Ale to strach przed śmiercią wybrał za nią. To było pewne, że
podejmie się tego wyzwania. Tak bardzo słaba, zagubiona, bez
szans na szczęście i spełnienie. Można powiedzieć, że
ewentualnie zwyciężyła w jednej walce. Tą o przetrwanie. Nie
zginie, została jakby uratowana, przynajmniej na ten czas i czas
ciąży i... Brednie! A może uciec? Tak po prostu, nielegalnie,
spod oczu samego Byakuyi! Och, jakie byłoby to szalone! I
nierealne... O tak, to, co najbardziej boli, to rzeczywistość i...
jej własna osoba-pełna sprzeczności.
Oparzyłam się...
Raz, drugi, trzeci... Nie. To on mnie oparzył. Bez wzruszenia,
bez czułości... Byłam... nieszczęśliwa. Cierpliwie czekałam,
gdy zacznę odczuwać przyjemność, a przyjemność nie
przychodziła. Oparzenie było zwykłym oparzeniem, to było jedynie
pożądanie... Kochanie, to tylko pożądanie... Tylko. I dziś to
stanowczo za mało.
Walczy... Walczy. Walczy!
Właściwie nie widzi przy sobie żadnej broni... Nie widzi też
swojego przeciwnika. Natomiast odczuwa rany. Tam głęboko. I bolą
jak fizyczne. Przeciwnik wbija mu nóż. Prosto w zamierzony cel.
Wie, że zamierzony. Dlatego właśnie tak bardzo boli. Nie widząc
przy sobie broni i własnego przeciwnika, walczy. Ale przegrywa...
Ale wie, że walczy. O Nią. I nadzieję.
Czy kiedykolwiek jeszcze
będzie mógł ją zobaczyć? Czekam... A gdzie jesteś ty? Nie
jestem już niczego pewien. Moje ręce są gorące niczym ogień.
Chcą cię oparzyć. Nie! One chcą cię parzyć cały czas! Bez
najmniejszej przerwy. Och, kochanie, żeby to tylko ręce... Chcę
oparzyć cię cały, całym sobą! I czekam...jeszcze walczę,
jeszcze czekam.
Deszcz... wcześniej jakoś nie
było okazji o nim pomyśleć. Dzisiejszej nocy nie było ŻADNYCH
okazji do zastanawiania się nad czymkolwiek. A jakby o wszystko to
zatroszczyła się Rukia. To już dawno przesądzone. Nie jest jego
siostrą, już nie... Nie po tym, co się stało... Od kiedy znaleźli
się na ziemi, nie pamięta, by ujrzał kiedykolwiek najmniejsze
promienie słońca. Jakby nad tym światem władały jedynie te
ciężkie, ciemne chmury.... I deszcz. I niech włada. Długo go
ignorował, ale... orzeźwiał go, każdego dnia. Jak diabli.
Wspomnienia same nachodzą jego głowę. Mleczna skóra Rukii i jej
półprzytomne oczy, które wciąż nad wszystkim czuwały. O tak. To
odrobinę zabawne, ale czuł, że była bardziej przytomna niż
jakakolwiek kobieta podczas seksu. Rukia jest inna, ot tak, po prostu
inna... I zawsze obecna. Czekająca, na coś... na kogoś... Lecz...
nie na niego.
Oparzyłem ją. Parzyłem jak szalony. Byłem
pewny, że płoniesz! Jednak nie płonęłaś... Studził cię
deszcz, kochanie... Dziś jestem pewien, że studził cię
deszcz....
Znasz to. To uczucie, gdy czegoś ci
brakuje. Kiedy wiesz, że masz bardzo dużo, ale... właśnie tego
nie posiadasz. A najgorsze jest to, że wiesz, o co ci chodzi. Ona
także wiedziała. Zbyt bardzo była tego świadoma... Jestem
dzieckiem. Drobną dziewczynką, której wciąż mało. Codziennie
dostaję-codziennie chcę więcej! I wiem, czego pragnę za każdym
razem... wiem, że chcę, że pragnę, że potrzebuję, że muszę
mieć właśnie ciebie. Chociaż jestem jedynie małą dziewczynką,
cukierki w kolorowych papierkach już mnie nie cieszą...
Kochanie... ile będę czekał? Czekał na choć jedno twoje spojrzenie... Spojrzenie przepełnione twoim gorącem. I wiem, że się oparzę. Chcę się oparzyć. Tobą, przez twój dotyk... Ile będę czekał? A będę czekał. Kochanie... będę czekał. Oparz mnie.
Oparzyłam się...
Raz, drugi, trzeci... Nie. To on mnie oparzył. Bez wzruszenia,
bez czułości... Byłam... nieszczęśliwa. Cierpliwie czekałam,
gdy zacznę odczuwać przyjemność, a przyjemność nie
przychodziła. Oparzenie było zwykłym oparzeniem, to było jedynie
pożądanie... Kochanie, to tylko pożądanie... Tylko. I dziś to
stanowczo za mało.
Znasz to. To uczucie, gdy czegoś ci brakuje. Kiedy wiesz, że masz tak mało a chcesz jeszcze tylko tego. A najgorsze, że wiesz, o co ci chodzi. On także wiedział. A pragnienie budziło chęć do działania.... Jestem dzieckiem. Dużym chłopcem, który chce tak niewiele. A może właśnie postawiłem sobie za dużą stawkę? Znów czuję się samotny, jest mi zimno... gdzieś we wnętrzu wydaje mi się, że tobie jest ciepło. Wiem, że potrzebuję ciebie i twojego ciała! Nie poddam się! Odrzucę cukierki w kolorowych papierkach, z chłopca stanę się mężczyzną... wyłącznie twoim pragnieniem i wyłącznie twoją własnością...
Znasz to uczucie. To uczucie, gdy nic nie idzie dobrze. Kiedy wiesz, że robisz coś źle. Chcąc poprawić- pogarszasz. Chcąc ignorować- pogarszasz. Chcąc pogorszyć- pogarszasz. Więc kim się nagle stałeś, że w ogóle zacząłeś się tym interesować? Czy to jakieś fatum? Może po prostu ziemia nie jest twoim miejscem. Może dla ciebie nigdzie nie ma dobrego miejsca... Jestem mężczyzną. Robię, co mogę. Wykonuję po prostu zadanie, jakie mi powierzyłaś, ratując swój drobny tyłek... Może to nie o mnie ci chodziło? Jesteś jak dziecko. Postawiona przed wyborem, decydujesz się na to najmniej rozsądniejsze. Bo to, co się stało i dzieje nie ma nic wspólnego z logiką, z prawami tego świata... Rukia, dzieje się coś, czego sam nie opanuję... A wiem, że nie dam ci więcej niż cukierki w kolorowych papierkach...
Czasem różnica między
pragnieniem dziecka a dorosłego jest tak niewielka, że trudno ją
nawet zauważyć... I późnym wieczorem, gdy nieliczne
latarnie oświetlają pewne fragmenty chodnika idzie ona, czując
pełne bezpieczeństwo... bo... to po prostu jej miasto.
Które zna dobrze. W którym działo się tak wiele, że nie ma
potrzeby bać się czegokolwiek. Kropi deszcz. Wszędzie pod nogami
woda. Bez suchego skrawka. Wszystko
mokre, wszędzie pada. A powietrzu czuć tą znajomą energię... I
tą samą nocą. Późnym wieczorem właściwie podąża on. Ile już
tak błądzi? Dreszcze wzmacniają się i słabną. Jeszcze trochę a
zwariuje! Po co w ogóle zrywał się z domu? W ten cholerny deszcz,
w dzicz tak ciemną, że światło dalekich gwiazd i księżyca
wydają się wręcz zbawieniem. Latarnie gasną. Coś nie tak z tym
miastem... Serce przyspieszyło. Zapach znajomej energii wzmocnił się,
dreszcze też... i szybciej, szybciej. Szybciej!
Czy to właśnie dziś porzucam
wszystkie cukierki?
Krok. I znów krok. I jeszcze jeden.
I następny. Czy zaszkodzi jeszcze jeden? Chyba nie... Ten też nie
zaszkodzi, tak samo jak ten... Droga do ciebie nigdy mi nie szkodziła
wiesz? Wiem, że wiesz... Wiesz to. Musisz wiedzieć...
Ichigo...
Wdech. I znów wdech. I jeszcze jeden. I następny.
Czy zaszkodzi jeszcze jeden? Chyba nie... Ten też nie zaszkodzi, tak
samo jak ten... Jakbym zawsze oddychał tylko dla ciebie... Wiesz?
Nie wiesz? Chciałbym, żebyś wiedziała. Musisz wiedzieć...
Rukia... Ile nas dzieli? Ile nas łączy? Ile dni do końcowej
rozłąki? Ile jeszcze dni, w których cię zobaczę, w których będę
cię nienawidzić... Ile muszę czekać, aby poznać prawdę? Bo
czekam tylko na nią, tylko na ciebie. Za każdym razem, gdy myślę
o tobie, coś mnie dusi. Tam w środku, tam głęboko... Bardzo
prawdopodobne, że znasz tego przyczynę... Znasz? Nie?
Nie zrobię następnego kroku nigdy
więcej...
Nie zrobię następnego wdechu nigdy
więcej...
Jeśli nie będzie cię w pobliżu. Bo
jesteś wszystkim. Wszystkim... Jesteś jak duch. Szwędasz
się. Wszystko w porządku, gdyby nie fakt, że robisz to tak bardzo
cicho i skromnie... Nie jak człowiek- przepełniony smutkiem,
porzucony, zdenerwowany... Ty jesteś spokojny, w spokoju stąpasz
metr po metrze. Czekasz na nią. Nie jesteś człowiekiem, nie
jesteś... Nie jesteś nim, duchu, o nie. A serce bije mi jak
oszalałe. Bo wyczuwa ciebie. Słowa dławią się gdzieś w
gardle i pewnie nie zostaną wypowiedziane... I tylko jedno marzenie
w głowie: "Nie mylę się, to ona/ona", nie, nie mylisz
się, nie mylisz... Dość! Dość czekania! Słyszysz?! Dość!
- Rukia!
Cisza... Zwariowałeś.
Zwariowałeś, przyjacielu...
- Ichigo?!
-
Rukiaaaaaaaaaaaaaaa!
Więc biegnij. Bo to spotkanie odmieni
całe twoje życie, przewróci twoją najbliższą przyszłość do
góry nogami, przewróci wszystko... No dalej!
Wpadasz na
kogoś. Głos z podniecenia gdzieś ci uciekł, w końcu niedawno
wołałaś jego... I słyszałaś jak on wołał ciebie. Czy to sen?
A może to tylko twoja wyobraźnia? Może tylko chciałaś go
usłyszeć? I usłyszałaś... Ale tylko u siebie, tylko w swojej
głowie. To dlatego tak trudno spojrzeć wyżej... Dlatego tak trudno
ci zapytać czy to on...
Wpadasz na kogoś. Głoś z
podniecenia gdzieś ci uciekł, w końcu niedawno wołałeś właśnie
ją... I słyszałeś jak ona woła ciebie. Czy to sen? A może to
tylko twoja wyobraźnia? Może tylko chciałeś ją usłyszeć? I
usłyszałeś... Ale tylko u siebie, tylko w swojej głowie. To
dlatego tak trudno spojrzeć niżej... Dlatego tak trudno zapytać
czy to ona...
I wszystko mówi ci, żeby wydusić krótkie
"przepraszam", obrócić się i iść dalej, tyle że ty
czujesz tą falę energii, czujesz to... Czujesz go i czujesz
za mocno...
-Rukia?
Oczy automatycznie szczypią, zalewają się
dziwną cieczą... Tylko dlaczego nadal na niego nie spojrzysz?
Jedynie przybliżasz się, delikatnie obejmujesz, wtulasz
głowę w jego klatkę piersiową... a może to jeszcze jego brzuch?
Przecież zawsze był taki wysoki... I mocniej. Możliwe, że zaraz
go udusisz, ale to nic. W końcu masz go, w końcu jest twój.
-Rukia,
co ty robisz?
CZĘŚĆ DRUGA "NIEBO I PIEKŁO"
Bo to wszystko miało się tak skończyć.
Miałam się z tobą znów zobaczyć, schować się w twoich
ramionach. Miał się nie liczyć czas, a my mieliśmy szanse na
ukazanie swoich najskrytszych uczuć. Wstyd gdzieś się schował, a
twoje ręce były wszędzie. Tej nocy nie mogłam sobie przypomnieć,
czym jest niepewność i strach. Tej nocy nie szukałam słów tak
kojących, jak te, które krążą właśnie po mojej głowie, na
wieży melancholii...
Bo to wszystko miało się tak
skończyć. Miałem się z tobą znów zobaczyć, trzymać w swoich
ramionach. Konsekwencje odrzuciliśmy na bok, dostaliśmy szanse, aby
pokazać, jak bardzo nam zależy. Starałem się. Nigdy w życiu w
nic innego nie wkładałem tyle serca. Byłem zdumiony twoją
stanowczością, choć to właśnie ona pomagała mi wyzbyć się
wszelkich wątpliwości. Dotykałem cię, bo czułem, że tej nocy
między nami raz na zawsze zanikł strach, a niepewność pobiliśmy
do nieprzytomności. Dziś cię nie ma. Uciekłaś do wieży
melancholii...
Od chwili, gdy tu się pojawiłam, pytanie "Czy żałuję?", chodzi za mną wszędzie, depcze mi po piętach a ja nawet nie reaguję. Wzdycham tylko raz po raz, czekając cierpliwie, kiedy to się skończy. Boję się słów "Nie, nie żałuję". Czy to wszystko było warte bólu, jaki teraz wciąż mi towarzyszy? Kto może to wiedzieć, moja wieżo melancholii? Przyrzekłem sobie tej nocy, że nie dam ci już uciec, zatrzymam choćby siłą. Serce rozdarło mi się na pół, gdy dotarło do mnie następnego dnia, że moje samolubne myśli były tylko egocentrycznym spojrzeniem na okropną rzeczywistość. Bo to były tylko i wyłącznie marzenia... Te, które nie mają prawa się spełnić. Nie na tym świecie.
Jak ty się czujesz? O czym
właśnie myślisz? Jesteś na mnie zły? A może jest ci to
obojętne, że tak szybko zniknęłam, że już mnie nie ma? Mogłabym
przyrzec, że w powietrzu odczuwam jeszcze twój zapach, że nadal
mam go gdzieś przy sobie. Tęsknota na wieży melancholii okropnie
boli, choć powróciłam tam, skąd uciekłam...
I gdybyś zapytała, jak się
czuję, odpowiedziałbym, że fatalnie. A moje myśli to istny
horror, pojedyncze zdania zawierają jakąś małą cząstkę sensu.
I dodałbym jeszcze, że nie jestem na ciebie zły i że bardzo
żałuję, że już cię nie ma. Mam czasem wrażenie, że to był
tylko sen. Jak zawsze- przyszłaś i opuściłaś. I choć dałem ci
wszystko, co planowałem i chciałem, czuję niedosyt, bo jak mogłem
się nasycić jednym dniem, gdy pragnę, byś była ze mną na
zawsze? No jak?
Wieża melancholii. Znów czekam
na wyrok. Instynkt mi mówi, że nie zdarzy się już żaden cud, a
Byakuya już tego dopilnuje. Nienawidzi mnie i wciąż obiecuje, że
zrobi wszystko, bym w swojej śmierci ujrzała cały ból, jaki mu
zadałam, spędzając tą jedną noc z tobą. Nienawidzi mnie a
twierdzi, że kochał, bo się łudził... Jak krótka jest droga z
miłości do nienawiści, co tak błahego może się stać by ją
zbyt szybko przebyć? Naprawdę kochałeś mnie, Byakuya? Czy to
tylko twoje puste słowa, które miały spowodować, że kolejna fala
winy i cierpienia uderzy we mnie, niszcząc każdą dobrą myśl?
Kochany braciszku... Oto masz przed sobą istotę składającą się
z samych wad i nieszczęść, jakiekolwiek dobro nie ma ze mną nic
wspólnego, już dawno...
Gdy przyszedł do mnie Byakuya,
wstrzymałem oddech. W głębi duszy czułem, co usłyszę. Trudno mi
było nie rzucić się na niego, bo przecież miałem zamiar o ciebie
walczyć. Tylko jak, gdy wygrana od początku była po jego stronie?
Mogłem tylko stać i słuchać, mogłem jedynie wmawiać sobie, że
już nic nie mogę zrobić, że straciłem cię na zawsze... Gdy
wyszedł, upadłem na kolana. Zacząłem uderzać się w pierś.
Zaczął się dylemat, czy jest sens zobaczenia cię przed twoją
śmiercią? A może dopraszać się, czy mógłbym ci towarzyszyć,
umrzeć razem z tobą? Dziś nie liczy się nic innego prócz
ciebie... Co myślisz o tym, Rukia?
A gdybyś zapytał, czy możesz
umrzeć ze mną, co bym odpowiedziała? Jak bym się zachowała? Jak
bardzo bym łkała, widząc cię ten ostatni raz? Czym jest śmierć?
Jak bardzo boli i gdzie prowadzi? Może ty wiesz, moja wieżo
melancholii?
Cichy szloch, ciche przełykanie
śliny. Ciii... Słyszę, jak moja dusza kroi się na malutkie kawałki,
bardzo drobne kawałki... Czy problem jest taki, że było
zbyt dobrze? A może chodzi o to, że szczęścia było za dużo?
Uśmiechu, czułości, szczerości, bezpieczeństwa, zabawy,
miłości? Ciii... Ludzie zapominają, że ulotnych,
pięknych chwil się nie rozlicza. Mnie też było łatwo o tym
zapomnieć. Ciii... Słyszysz? W tym oto momencie zostaje
odkrawany pierwszy kawałek duszy... Musisz dobrze się wsłuchać. On mówi...
Dlaczego ja? Wygrałam na jakieś
loterii? A może diabeł postanowił się mną zaopiekować?
Potrzebuję osoby, która mi to wszystko wytłumaczy, ewentualnie
powie "należało ci się", nie pytałabym "dlaczego?",
bo pękłabym w tym samym momencie niczym bańka mydlana, uciekłabym
w dziki las i modliła do bogów, by się nade mną zlitowali... Ale
dziś bogów przy mnie nie ma, a ja nadal jestem mydlaną bańką i
wciąż czekam na mojego tłumacza, wybawcę, jakiegoś proroka.
Teraz tulę się do siebie, poszukuję ukojenia. Nie mogę go
znaleźć. Cierpię, choć słowo "cierpię" nie załatwia
sprawy, tu nie powinno używać się słów, tu powinno się szukać
zagubionej Ciszy, która została przepędzona przez samotny kawałek
duszy. Bo zasada jest tylko jedna: kawałki duszy są liczbą mnogą,
ale występują zawsze osobno i zawsze samotne, a ich najczęstszym
zajęciem jest płacz.
Ciii... Właśnie odrywa się
drugi kawałek. Ten nie jest w stanie nic z siebie wydobyć. Ale
stara się. Skup się, bo pojedyncze słowa zaczęły powoli
wydobywać się z jego ust. Słyszysz je? Dzień... może
tydzień a nawet jeśli miesiąc lub pięć, wszystko nadal wydaje
się tak bardzo świeże... To poznawanie siebie, przyrzeczenia,
które po pewnym czasie i tak się złamie z wielką ochotą i
przyjemnością. Bo obiecywaliśmy sobie niezależność, znajomość
bez zobowiązań... Chwilę się tego trzymaliśmy, nagle ani trochę,
a dziś nawet nie wiem, czy choć pamiętasz to błogie uczucie
zrywania każdych naszych obietnic, które miały nas wiernie
obronić. Może czułam to tylko ja, może to tylko ja chciałam
pozbyć się tych wszystkich zakazów, może tylko ja chciałam je
złamać... Usłysz, jak kawałek duszy uśmiecha się przez łzy.
Minie jeszcze dużo czasu, zanim kąciki ust zrównają się do linii
prostej, a zostanie już tylko płacz....
Ciii.... Czas
na kawałek trzeci. Wyjątkowo kurczowo trzyma się reszty duszy.
Wyjątkowo broni się przed samotnością, walczy. Słyszysz? Czy
słyszysz, co krzyczy w twoją stronę? Tak być nie może!
Gdzie ta wiara w drugiego człowieka? Gdzie ta cierpliwa nadzieja?
Gdzie podziała się ta czysta miłość, która towarzyszyła nam na
każdym spotkaniu? Takie rzeczy nie znikają ot tak, odrzucone
czekają na swoich właścicieli, którzy właśnie płaczą. Po
prostu są przekonani, że to nie oni odrzucili miłość tylko
miłość odrzuciła ich. Czy wiecie jak wiele jeden błąd może
wyrządzić krzywdy? Rzadko obrywa się tylko jednemu człowiekowi.
Płaczem może zająć się jedna osoba, ale żałowaniem zazwyczaj
zajmują się dwie. Po co żałować tak pięknych chwil, po co
zamykać się na radość, wmawiać, że to już koniec? Przestań
płakać, pozwól powrócić Ciszy, ona ci powie, co zrobiłeś
złego, otworzy przed tobą inny świat... o wiele lepszy...
Nigdy nie zapominajmy, że pięknych chwil się nie rozlicza,
szczęśliwi ludzie nie bawią się w takie rzeczy.
Wzięłam
głęboki w dech. Po koncercie duszy ustąpiły łzy.
Delikatnie pociągam nosem, wstaję z podłogi. Prostuję się,
zamykam oczy. Wsłuchuję się w czyjeś kroki dochodzące z
korytarza, są coraz bliżej... Pustka. Wszystkie myśli ulotniły
się, teraz stoję tylko ja. Ja z mokrymi policzkami.
- Panno Kuchiki, gość do pani.
Po otworzeniu oczu nic już nie będzie takie
same...
Tonę, Ichigo. W twoich ramionach, w twoim
spojrzeniu, w twojej bliskości... Jesteś cały przy mnie i we mnie,
tęsknię za tobą, mimo że jesteś tu, obok. Wołam o pomoc do
bogów, gdy znów czuję twój oddech przy moim, proszę o litość,
o pocałunek. Nawet jeśli miałby być ostatnim, pragnę go, tak
bardzo jak ciebie, Kurosaki. Duszę się, brak mi sił, płonę. A
może po prostu się smażę? A jeśli osiągnęliśmy razem piekło?
Krzyczę, wiję się, coś szepczesz mi do ucha. Nie słyszę, nie
słyszę nic. Nie rozumiem żadnego twojego słowa. Nerwowo zaciskam
powieki. Rękoma oplatam twój kark, chcę cię jeszcze bliżej, mieć
twoje oczy przed swoimi. Ichigo... Tyle tęsknoty, miesiące
przepełnione łzami, smutkiem, TOBĄ. Czy kiedykolwiek o mnie
pomyślałeś, co dokładnie poczułeś, gdy spotkaliśmy się dwie
godziny temu? Wbijam paznokcie w twoje umięśnione plecy, zaczynam
jeszcze szybciej oddychać. Odnajduję twoje usta, mówię do nich
twoje imię. Zaraz potem odchylam głowę, wyginając się w łuk.
Piekło czeka, piekło tuż-tuż.
Patrzę na twoje
powieki. Szczelnie zakrywają ciemne niebo w twoich oczach. Staram
się być delikatny, jednak napieram na twoje drobne ciało, niemal
miażdżąc je pod sobą. Twoje dłonie ujmują moją twarz, jedna
przeczesuje moje włosy, nachylam się by w szaleńczym tańcu ciał
zdobyć się na chwilę odskoczni, zasmakować twoich ust. Czuję
jak staje mi serce. Zamieram, a ty zaraz po mnie. W pokoju słychać
tylko nasze przyspieszone oddechy. A ty po chwili wypowiadasz JEGO
imię. Kładę się na tobie i kładę głowę na twoich piersiach.
"Ichigo..." zaczynasz nerwowym głosem. Bez słowa podnoszę
się, zbierając ciuchy po podłodze. Ubieram się, czując, jak moja
dusza płacze.
Trzeźwieję. Stoisz nade mną ubrany. Bez żadnego wyrazu. Przymykam oczy, siadając na łóżku. Moja skóra już nie parzy, odzyskuję oddech, jedynie bicie serca pozostaje to samo. Dlaczego- pytam siebie. Zakładam bieliznę, pomagasz mi ubrać sukienkę. Wspinam się na palcach, by sięgnąć do twoich ust, ale nie. Odsuwasz się, patrząc na mnie bez żadnych emocji. Spuszczam głowę, z uśmiechem kierowanym do samej siebie. W myślach pocieszam się, że przecież to wszystko, czego chciałam, szukając cię. Uciekając wtedy od Byakuyi... Dlaczego mam oczekiwać czegoś więcej? Jeśli... To... Piekło... To piekło tylko... I nagle podchodzisz, kładziesz mnie agresywnie na łóżku, całujesz. I idealnie tak, jak całuje się ostatni raz.....
PIEKŁO CZEKA, PIEKŁO TUŻ-TUŻ...
Gdy wspominam setny raz, jak zabiera cię ode mnie, chce mi się krzyczeć, warczeć, kopać, bić, wyć. Bo nawet nie pokazałem ci całej mojej tęsknoty.... Czy dziś będzie mi to dane?
Piekło tuż-tuż, czuję jego żar, ten bolący żar,
za każde przewinienie strącenie do Diabła, do piekła, za miłość.
Za tęsknotę i pragnienie...
Ile bym dał, by mieć cię na
kilka dni, na własność. Tylko dla siebie. Oddałbym wszystko. I
wiem, że zaraz otworzysz oczy, zobaczysz mnie, twoja twarz coś
wyrazi... Tylko co, Rukia?
-Rukia....
Otwieram w końcu oczy. Zza krat spoglądają na mnie brązowe oczy. Smutne bardzo. Nie odzywam się.
-Rukia... wydostanę cię stąd. Obiecuję.
Zauważam, jak strażnik uśmiecha się kpiąco pod nosem, udaję, że cię tu nie ma, bo to nie ty stoisz tu koło mnie, prawda, Ichigo?
-Powiedz coś do mnie, Rukia!
Krzyczysz, gdy chcę byś dostał się do środka, dotknął mnie, przytulił.
-To mnie ocal- mówię cicho, siadając plecami do krat.
Nastaje cisza. Strażnik gwiżdże by nas ośmieszyć, jeszcze bardziej upokorzyć... Nas- kochanków. Nie wiem, co się dzieje, ale rozlega się hałas. Jakby walka. Jakieś ciało upada na ziemie. Potem znów cisza, strażnik nie gwiżdże. A ja boję się odwrócić.
-Jesteś pewna, że chcesz uciec...? Ale ze mną i tylko ze mną, Rukia?- pytasz delikatnym głosem, dokładnie takim, którego używa się, mówiąc pierwsze miłosne wyznania. Bez zastanowienia odpowiadam:
-Ocal mnie.
PIEKŁO...
Zmierzamy do niego razem...
Tylko ty i ja...
Rukia...
Ichigo...
CZĘŚĆ TRZECIA "WYBAWCA"
Siedzę przy nim.
Rękoma staram się objąć go całego, choć wiem, że nie dam rady,
ale próbuję. Bo jestem z Ichigo, jestem jego i mogę udawać, że
on jest mój. Umiejętnie unikam czekoladowego spojrzenia, bo
doskonale wiem, że w moim widać cały strach i niepewność. I
miłość. Czuję wokół siebie delikatny powiew wiatru, nasłuchuję
każdego odgłosu natury, śpiewu ptaków, szelestu liści. Drżę. Z
wahaniem rozglądam się po lesie, zachłannie wzdychając powietrze.
Składam krótki pocałunek na jego ustach, zaraz potem szepcząc mu
do ucha:
-Kochajmy się. Tutaj.
Niczego nie jestem
pewien. Ukrywam cały swój strach, każdy możliwy negatywny
dreszcz. Jestem z Rukią, siedzę przy niej i uparcie obiecuję
sobie, że już nikomu jej nie oddam, że oboje odegnaliśmy śmierć.
I że nikt nas nie dosięgnie. Czuję jej drobne ręce na swoim
ciele. Jej usta na moim policzku, czuję jak jej oddech niesie ze sobą gorące słowa. Nagrzane emocjami trafiają do moich
uszu. Zamieram. I zaczynam myśleć, że istnieje przeznaczenie,
miłość i uchwytność chwili. Wczepiam palce w teraźniejszość.
Całuję Rukię, całując wrota piekieł...
Zadaję sobie
codziennie jedno pytanie. Odbywam obsesyjną wędrówkę, odwiedzając
dawny pokój Rukii, jej celę, miejsca, w których przebywała, ale
nie schodzę na ziemię, odpuszczam, powtarzam, że robię dobrze.
Czy robię to wszystko z miłości do Hisany czy do Rukii? Zaraz po
tej myśli zaczynam obwiniać siebie samego, że może byłoby
lepiej, inaczej. Gdybym o nią walczył, interweniował, o wiele
wcześniej. I nawet jeśli nigdy nie dowiem się, czy to, co dzieje
się teraz, jest najlepszą możliwą wersją naszego życia, to będę
mówił "Zrobiłem, co mogłem", oddawałem ją prawu,
teraz bez walki oddam i siebie.
Naga i szczęśliwa leżę
na trawie, szukając schronienia przed światem, a tym schronieniem jest wygodne
ramię Ichigo. Wtulam się w nie, zamykając oczy. Nadal płonę,
czuję żar i choć chcę więcej, potulnie delektuję się jego
bliskością i skórą. Wargami dotykami jego obojczyków, po chwili
trafiając na jego usta. Pocałunek przeradza się w bitwę o
dominację, wkładam w to całą miłość, tęsknotę, pragnienie.
Wpadam w stan zapomnienia. Wtedy nie trzeba jeść, ani pić,
oddychać. Wtedy liczy się
on. Że jest...
Przyciągam ją bardziej do siebie, pozwalam
jej dominować, kładę się, ciągnąć ją ze sobą. I wiem, że
spełniłbym każde jej życzenie, że chcę ją wybawić. Jest
osobą, którą kocham, chcę kochać i dla niej dotykam wrót
piekieł. Przepełniony radością zdaję sobie sprawę, że
walczyłem i zwyciężyłem. Nikt mi jej nie odbiera, a Rukia chce ze
mną być. Ujmuję jej twarz, patrząc głęboko w granatowe oceany.
Nie widzę w nich strachu, nie widzę niepewności. Uśmiecham się
delikatnie, szalony. I z poczuciem najgłębszego spełnienia
szepczę:
-Tylko ciebie chciałem i zawsze będę chcieć.
Rozumiesz, Rukia? Nikomu cię nie oddam. Kocham cię, i nikomu nie oddam...
Czy będzie dla niej dobry? Czy ich dzieci będą
szczęśliwe? Jak mnie Rukia zapamięta? Jako potwora? Rzucającego
ją do lochów męża? Ale kto w ogóle uznał ten szalony ślub?
Dlaczego wybrała mnie? Dlaczego nie jego? Wtedy nie byłoby
problemów, to był tylko i wyłącznie jej wybór. Bała się?
Wahała, czy on ją jeszcze pamiętał? A kto będzie o mnie
pamiętał, gdy zabraknie mojej duszy, zniknę cały? Mam tak wiele
pytań... I nadal powtarzam "Zrobiłem, co mogłem".
Powtarzam jak modlitwę: Rukia będzie teraz szczęśliwa, zrobiłem,
co mogłem. Bo to ja zabrałem im wrota piekieł spod nosa, nikt inny tylko ja...
Czy zasługuję na to szczęście? Jak długo ono
potrwa? Czy on już jest tylko mój? Czy droga do miłości zawsze
musi nieść z sobą tyle kłopotów i nieszczęść, by potem znów
żyć w pragnieniu i niepewności? Bo kto mi zaświadczy, że jutro
nie dostanę znowu piekła pod nos...?
Czy to aby na pewno
już? To koniec walki? Czekania? Tęsknoty? Czy ona już jest tylko
moja? I... czy zwyciężyliśmy wszystkich, nawet śmierć...? Kto mi
zaświadczy, że jutro nie dostanę znowu piekła pod nos?
I
przez tyle czasu tak trudno było mi pojąć, że moja miłość już
odeszła. Miałem ją. Miałem Hisanę. I kiedy teraz zdaję sobie
sprawę, że przeżyłem już dawno moją wielką miłość, dostaję
nieprzyjemnych dreszczy, a do oczu nachodzą łzy... I tylko mogę
się łudzić, że Rukia zrozumie... A Hisana przebaczy. Podobno
miłość przebacza wszystko. Hisano, oddaję swoją duszę za twoją
siostrę, za swoje winy, za prawo, dla ciebie, czy przyjmiesz moją
duszę do siebie?
CZY ZABIERZESZ ODE MNIE WROTA PIEKIEŁ, A
UCHYLISZ DRZWI NIEBIOS?
Nawet nie zdążyłam się z
tobą pożegnać. Przepłakałam całą noc po twojej egzekucji. I
wiem, za kogo umierałeś. Bo wiem, że za mnie. Pozwoliłeś mi
uciec, być z Ichigo, broniłeś mojego szczęścia. Jak głęboko
wierzyłeś, że właśnie takie jest twoje przeznaczenie? Jakim
sposobem potrafiłeś tak wiele dla mnie zrobić? I choć wiem, że
możesz tego nie usłyszeć, to chcę ci powiedzieć: Arigato,
Byakuya. Mówią, że miłość wybawia, niesie ze sobą
szczęście. Jednak pozostawiłeś mi też wiele smutku. Dźwigam go
każdego dnia, czuję jak stąpam na pograniczu nieba i piekła. Ale
to tylko złudzenie. Oboje doskonale wiemy, kto jest gdzie.
Mogłabym nazwać cię bohaterem. Kimś, kto
ofiarował życie winnemu. Dzięki tobie nie opuszczam ramion Ichigo. Jestem pewna, że i on jest ci
ogromnie wdzięczny. A żadne z nas nie przypuszczało, że tak to
się wszystko potoczy. Czasem, w nocy, gdy nie mogę spać,
przyglądam się Kurosakiemu. Nieraz wspominam nasze wspólne
mieszkanie, Byakuya, ten czas, gdy każde z nas było kimś innym,
traktowaliśmy się jakoś obco, ani trochę nie przypominaliśmy
męża i żonę. Wydaje mi się, że czułeś to samo. Ten mój błąd.
I chyba domyśliłeś się też, dlaczego mój wybór był taki, a
nie inny. Tak, zwyczajnie bałam się odrzucenia, tego ze strony
Ichigo, jego pobłażliwego śmiechu. A od początku nie chciałam,
byś to ty był ojcem mojego dziecka. I wiem, że nie musiałam ci
później tego mówić. Po prostu to wiedziałeś. Nie
dziwię się, że tak bardzo pragnąłeś zemsty. Nadal jednak nie
rozumiem, dlaczego nie mogłam zwyczajnie z tobą porozmawiać,
określić się, dać ci do zrozumienia, że popełniłam błąd. A
to już pewne, że będę żałować go do końca życia. Pamiętam
twój gniew, gdy po mnie przyszedłeś. Twoje oczy mówiły "spuść
głowę, nic już nie będzie dobrze", nie wątpiłam, czy jestem winna i czy należy mi się kara. Choć i
tak wszystko potoczyło się w całkiem innym kierunku. Kto by
pomyślał, że masz tak wiele dobroci w sobie, poświęcenia. Stałeś
się kimś więcej niż kapitanem szóstego oddziału, niż
śmiertelnie groźnym wojownikiem. Przyjąłeś na siebie wszystko,
co było przyszykowane dla mnie. Skłamałabym, mówiąc, że
chciałam twojej śmierci. I nie wiem, co było głupsze; nasze
małżeństwo czy moja ucieczka. Ta zdrada musiała cię mocno boleć.
Jak wariatka liczyłam, że wraz z Ichigo zwyciężymy wszystko,
ominiemy każdy kłopot i komplikacje. I choć pieczemy się teraz w
piekle, to jest nam dobrze. Ichigo nigdy tego nie powiedział, ale
zapewniam, że jest tego świadomy: zgotowałeś nam piekło, o jakim
nie marzył żaden człowiek na tej ziemi... I wiem, że dla naszej trójki nie było
lepszej przyszłości. Ktoś musiał zginąć. Sęk w tym, że to ty
o wszystkim zadecydowałeś. Teraz cię nie ma, a życie toczy się
nadal. Właśnie te, w którym już nie istniejesz... A jeśli
spotkamy się kiedyś, wezmę wtedy głęboki wdech. Przytulę się
do ciebie. Będę przepraszać, dziękować i prosić o przebaczenie.
Bo jeśli miłość ma gdzieś swój początek, to moja posiada swoje
źródło właśnie u ciebie. I nigdy nie umrze. Nawet będąc tak
daleko....
Czy usłyszy nas dziś niebo?
Czy
przebaczy nam miłość?
Wznosimy ręce do góry, prosząc
o wybaczenie
Kochamy i cierpimy
Płaczemy i uśmiechamy
się
Trwamy w decyzjach i dreszczach, pytając
dlaczego?
Tworzymy własne dziś, zważając na
drobnostki
Jesteśmy jak zagubione duchy
Uwięzieni gdzieś na wieży melancholii
Wsłuchujemy się w koncerty
naszych dusz
Ale
czasem wierzymy tylko w piekło
I uciekamy do naszej wybawicielki
Do nadziei
A WROTA PIEKIEŁ ZAMYKAJĄ SIĘ ZA NAMI TAK BARDZO
POWOLI...
-------------
Gorąco zachęcam do komentowania.
Gdy nawiedzi mnie inspiracja, będę tworzyć i publikować.
Pozdrawiam, kochani <3
To było takie głębokie. Cały czas mam szklane oczy. Twój styl to cud,miód i orzeszki.Tylko czemu tak krótko? Czytam,czytam a tu bam koniec. Tak teraz ciężko o opowiadanie ichiruki. ;_;
OdpowiedzUsuń"-Rukia... wydostanę cię stąd. Obiecuję.
(...)
-To mnie ocal". Moment który tak bardzo wywoła banana na buzi ale także łezkę w oku, typowa scena dla tego paringu ale jak słodka. *^*
Czemu zabiłaś Ni-sama ? ;_; On miał żyć, widzieć jej szczęście, bawić się z siostrzeńcami a tak ? Okropna jesteś.
Czekam na więcej,mam nadzieję, że tu wpadasz czasami.
Pozdrawiam Elien.:)